Kiedy wracasz z wyprawy Światła portu już lśnią I na brzegu ktoś czeka Abyś zeszedł na ląd Serce biegu przyspiesza W oku kręci się łza Raz ostatni przemierzasz Pokład statku, bo tam … Stoi bluszczem spowity Niewidoczny bo noc Twój
Powrót

Kiedy wracasz z wyprawy Światła portu już lśnią I na brzegu ktoś czeka Abyś zeszedł na ląd Serce biegu przyspiesza W oku kręci się łza Raz ostatni przemierzasz Pokład statku, bo tam … Stoi bluszczem spowity Niewidoczny bo noc Twój
Namarzyliśmy Kolorowych papug Wysp serdecznych Z plakatów biur podróży Najmodniejszych ciuchów Z katalogów I słonecznych piosenek Na pochmurne dni A za oknem W bezlistnych A za oknem W złamanych A za oknem W realnych A za oknem W koszmarnych Pejzaż
Poza granicami szaleństwa W pomylonym Teraz Kołacze się biedne Ja Ma krótkie włosy By nie zalęgły się wszy rozpaczy Drobne dzieci biedy Jest leniwe i bezwładne Jak pijak lub martwe koło zamachowe Poza granicami szaleństwa W pomylonym Ja Kołacze się
W smutnej knajpie, gdzie nie chce się żyć I gdzie ludzie się snują jak dym Lepsze jutro nie strzępi tam ust I codzienność zalewa swój wrzód Bufethoff od przepychu ta lśnił Karna gwardia koniaków i win A w gablocie przestronnej,
Kochani władcy tego świata Czciciele protez, jarzyn, kont Biegu po zdrowie przed zawałem Pozwólcie odejść cicho stąd Utwórzcie jakieś rezerwaty Dla tych co w żyłach krew nie prąd Dla nie walczących o etaty Co nie chcą zagryźć się o kość
Po szkodzie staję się mądrzejszy Bo nie wypada już być głupim I tylko ząb złamany boli Wybity twardą pięścią bruku Przestaję wierzyć w przeznaczenie Nie wszystkim przecież źle się dzieje Bywają madonn oczy jasne I odpustowi czarodzieje Zdarza się, że
Wyjdź po deszczu przed dom Gdy łuk tęczy się splął A psy tańczą w kałużach W dali żali się burza Chce się chlapać i śmiać Mokry zielony świat Błoto miękkie jak ciasto Smaczniejsze niż babka z piasku To nic ze
Za horyzontem został port Głowa jak bania, pęka w szwach Przede mną tylko west i nord A za mną nóż i talia kart Ten facet nie miał żadnych szans Ja, król szulerów, spelun pan Widziałem już niejeden raz Krew tryskającą
Kiedy jest ci źle Bo na dworze deszcz Nie ma brata ni kolegi Smutny sam w pokoju siedzisz Wtedy miękkie coś Wtula ci się w dłoń Samotności bania pęka Ktoś ląduje w twoich rękach Pluszak – twój przyjaciel Pluszak –
Gdzieś daleko, hen w kosmosie Na planecie Tiku- Tak Jest zegarków całe krocie Tiku, tiku, tiku, tak Są zegarki elektryczne Bezszelestny jest ich krok Trudno jest je upolować Gdy skradają się przez mrok Gdybyś chciał zegar z kukułką W sidła
By nikogo nie obrażać, wokół dobro czynić Napisaliśmy Piosenkę o Zupie Maryni Można wszędzie ją zaśpiewać, nikt nie powie – tupet Gdy piosenka traktuje o zupie Nikt nie powie – prowokacja, won ze sceny – swołocz Kiedy o Maryni Zupie
Nie miałeś jeszcze roku Na własne wstałeś nogi Ktoś palcem pchnął, lecz stoisz znów Nie dałeś się upodlić Nie dałeś się Nie dałeś się Nie dałeś się upodlić A potem szkoła, lektur sto Rycerski hufiec zbrojny Uczył jak z życiem
Budzi się co rano nie nasz dom Zza firanek ziewa do nas dzień I stajemy naprzeciw minutom Starsi o miniony dzień Jest poranna herbata i chleb Z dziękczynnym wersetem sera Epos stołu szeroki jak zdanie Gościnności nam szczodrze udziela Bladym
Kolorowych świateł tęcza gaśnie już I po nas ślad nie pozostanie wnet na scenie Taneczny czar, jak szkiełka blask W kalejdoskopie potrząśniętym się rozsypie Ale zanim pożegnamy się Póki muzyki echo błąka się po sali To przecież ten ostatni raz
To nie był pożar, ani grom To tylko serce biło we mnie Mocnym staccato prędkiej krwi I pożądania ostrym werblem I miedzią planet, ogniem gwiazd Wybuchem mgławic rozjątrzonych Na własność chwili chciałem być W płomieniach włosów spopielony Jak zapach mięty,
Ja nie kocham wiosny niestety Dla mnie wiosna, jak tłuste kotlety Śnieg topnieje, taki biały i śliczny Czas się robi anginny i grypny Ja nie kocham wiosny naprawdę Mam na wiosnę alergię i chandrę Gdy się koty marcują Kiedy wróble
Świat za szybą zbudził się i ziewa Puka do mych drzwi Rozrzucone myśli czas pozbierać Poukładać sny W głąb pamięci więc gdzieś przecieram szlaki Filiżanką kawy sklejam filmu kadr I w okruchach śpiących po kieszeniach Szukam wczorajszego dnia I myślę,
Na wyspę pada już blady strach Ocean zbladł, blady jest i wiatr Jak czarny kruk, jak złowieszczy ptak Na horyzoncie zamajaczył znak Piracki bryg, przeraźliwy, zły Fale już tnie, armat szczerzy kły Piracka brać, wszystkich portów śmieć Do szalupy mknie,
Słońce w nas się pochowała Ptasich śpiewów naleciało Napluskało wszędzie fali Lata żeśmy nazbierali Płótno z żalu wypłowiało Bo jezioro pociemniało Trzeba wrócić i poczekać Smutek czepia się człowieka Jeszcze w żagle wiatr nasypie nam jesieni Na pokładzie zawiruje liści
Lubię leżeć na wznak Gapić w obłoków kształt Które w zamki olbrzyma zmienia wiatr Jestem taka leniwa Chciałabym w chmurach pływać Bez wysiłku, tak lekko jak ptak Płynąć piórkiem po niebie Dokąd, sama nie wiem Zawirować, zakołować, pełen luz Spadać