Kiedy wracasz z wyprawy Światła portu już lśnią I na brzegu ktoś czeka Abyś zeszedł na ląd Serce biegu przyspiesza W oku kręci się łza Raz ostatni przemierzasz Pokład statku, bo tam … Stoi bluszczem spowity Niewidoczny bo noc Twój
Powrót

Kiedy wracasz z wyprawy Światła portu już lśnią I na brzegu ktoś czeka Abyś zeszedł na ląd Serce biegu przyspiesza W oku kręci się łza Raz ostatni przemierzasz Pokład statku, bo tam … Stoi bluszczem spowity Niewidoczny bo noc Twój
Wiosna – przyleciały już ptaki Łąka się zieleni Słońce coraz mocniej przygrzewa Śpią kaloryfery Bardziej kruche i coraz cieńsze Okowy lodowe Już niedługo taflę wody Zmarszczy wiatru powiew Zbudź się wodo, ciepły wiatr Obręcz rozkuł już lodową Nie zostanie nawet
Namarzyliśmy Kolorowych papug Wysp serdecznych Z plakatów biur podróży Najmodniejszych ciuchów Z katalogów I słonecznych piosenek Na pochmurne dni A za oknem W bezlistnych A za oknem W złamanych A za oknem W realnych A za oknem W koszmarnych Pejzaż
Poza granicami szaleństwa W pomylonym Teraz Kołacze się biedne Ja Ma krótkie włosy By nie zalęgły się wszy rozpaczy Drobne dzieci biedy Jest leniwe i bezwładne Jak pijak lub martwe koło zamachowe Poza granicami szaleństwa W pomylonym Ja Kołacze się
W smutnej knajpie, gdzie nie chce się żyć I gdzie ludzie się snują jak dym Lepsze jutro nie strzępi tam ust I codzienność zalewa swój wrzód Bufethoff od przepychu ta lśnił Karna gwardia koniaków i win A w gablocie przestronnej,
Siedzę i jem I dobrze mi z tem Wchłaniam powoli Smakuje nie boli Wyprostowana Prawdziwa dama Marszczysz cień do powiek Zaraz coś mi powiesz Czyżby jakiś błąd Jak w salonie bąk Naruszył bon ton Kindersztuby swąd Politura Wciąż wygładzasz moje
Kochani władcy tego świata Czciciele protez, jarzyn, kont Biegu po zdrowie przed zawałem Pozwólcie odejść cicho stąd Utwórzcie jakieś rezerwaty Dla tych co w żyłach krew nie prąd Dla nie walczących o etaty Co nie chcą zagryźć się o kość
Gdzie świat kończy się na mapie Gdzie krajobraz niezbadany Gdzie jest ptaków zatrzęsienie Gdzie postawił ktoś szlabany Popłyń ze mną gdzieś w nieznane Może tam znajdziemy ciszę Co oddzieli nas od zgiełku Wiersz miłosny nam napisze Płyniemy pod prąd Chociaż
Po szkodzie staję się mądrzejszy Bo nie wypada już być głupim I tylko ząb złamany boli Wybity twardą pięścią bruku Przestaję wierzyć w przeznaczenie Nie wszystkim przecież źle się dzieje Bywają madonn oczy jasne I odpustowi czarodzieje Zdarza się, że
Wyjdź po deszczu przed dom Gdy łuk tęczy się splął A psy tańczą w kałużach W dali żali się burza Chce się chlapać i śmiać Mokry zielony świat Błoto miękkie jak ciasto Smaczniejsze niż babka z piasku To nic ze
Za horyzontem został port Głowa jak bania, pęka w szwach Przede mną tylko west i nord A za mną nóż i talia kart Ten facet nie miał żadnych szans Ja, król szulerów, spelun pan Widziałem już niejeden raz Krew tryskającą
Kiedy jest ci źle Bo na dworze deszcz Nie ma brata ni kolegi Smutny sam w pokoju siedzisz Wtedy miękkie coś Wtula ci się w dłoń Samotności bania pęka Ktoś ląduje w twoich rękach Pluszak – twój przyjaciel Pluszak –
Gdzieś daleko, hen w kosmosie Na planecie Tiku- Tak Jest zegarków całe krocie Tiku, tiku, tiku, tak Są zegarki elektryczne Bezszelestny jest ich krok Trudno jest je upolować Gdy skradają się przez mrok Gdybyś chciał zegar z kukułką W sidła
Zawsze gdy niebo zaczyna łkać Po twarzach liści spadają krople Wtedy zaczynam się czegoś bać Tak smutny dźwięk za moim oknem Czy to samotność przez szybę puka Cichą muzyką zamglonych sfer Czy ktoś na deszczu przestał czekać Zastukał w szybę
Stoję dziś przed wami pierwszy raz na scenie Zaraz moja kolej. będzie przestawienie Słychać głos mi drży i trzęsie się warga Wszyscy widzą jak trema mną okrutnie targa Rany,co się dzieje! Chcę stąd zwiać – nie mogę Paraliż jak pies
By nikogo nie obrażać, wokół dobro czynić Napisaliśmy Piosenkę o Zupie Maryni Można wszędzie ją zaśpiewać, nikt nie powie – tupet Gdy piosenka traktuje o zupie Nikt nie powie – prowokacja, won ze sceny – swołocz Kiedy o Maryni Zupie
Nie miałeś jeszcze roku Na własne wstałeś nogi Ktoś palcem pchnął, lecz stoisz znów Nie dałeś się upodlić Nie dałeś się Nie dałeś się Nie dałeś się upodlić A potem szkoła, lektur sto Rycerski hufiec zbrojny Uczył jak z życiem
Budzi się co rano nie nasz dom Zza firanek ziewa do nas dzień I stajemy naprzeciw minutom Starsi o miniony dzień Jest poranna herbata i chleb Z dziękczynnym wersetem sera Epos stołu szeroki jak zdanie Gościnności nam szczodrze udziela Bladym
Kolorowych świateł tęcza gaśnie już I po nas ślad nie pozostanie wnet na scenie Taneczny czar, jak szkiełka blask W kalejdoskopie potrząśniętym się rozsypie Ale zanim pożegnamy się Póki muzyki echo błąka się po sali To przecież ten ostatni raz
To nie był pożar, ani grom To tylko serce biło we mnie Mocnym staccato prędkiej krwi I pożądania ostrym werblem I miedzią planet, ogniem gwiazd Wybuchem mgławic rozjątrzonych Na własność chwili chciałem być W płomieniach włosów spopielony Jak zapach mięty,